Co mnie tak naprawdę obchodzi?



Tak mnie jakoś natchnęło.

Natchnięta jestem w stanie wyrzucić z siebie dużo, a że tutaj mam swój azyl, oto ja. Dziś nie w lalkowej wersji, dzisiaj trochę poleję wody, trochę wypruję flaki i nawinę makaronu na widelec.

Jakieś półtora miesiąca temu zaczęliśmy nowy rok. Dwie dwudziestki to nie byle jaka data, zatem jedyne co pozostaje nam powiedzieć aby dopełnić całość klasycznego obywatela globu: "TO BĘDZIE DOBRY ROK". No i masz tu swój dobry rok. Jak to Okuniewska wspomniała w jednym ze swoich podcastów (gorąco polecam) - kiedy przyjdzie luty, możemy wypieprzyć za siebie te wszystkie kalendarze, diety, karnety na siłownie i journale wszelkiej maści (nie cytuję). Właściwie mogę się z tym zgodzić potwierdzając to przykładem własnej osoby. Też wypieprzyłam kalendarz 'dobry rok' i mam wszystko głęboko w nosie.

Ale nie oznacza to, że coś się jednak zmienić nie może. Cofnijmy się jednak trochę i wróćmy pamięcią do szalonej dziewiętnastki. Zawsze panicznie bałam się jesieni i zimy. Jesienią i zimą wszystko zaczyna się sypać, dosłownie i w przenośni. Dlatego za każdym razem, gdy przychodzi co do czego, psychicznie walczę z depresyjnymi porami roku. Tak już mam. I ku mojemu zdziwieniu najbardziej znienawidzone miesiące w roku 2019 okazały się być łaskawe jak nigdy dotąd. Najprostsze czynności, a to tylko po to żeby jakoś umilić sobie czas. Dodatkowo pojawił się na mojej drodze godny walki przeciwnik o nazwie "liceum". Udało się jakoś narzucić sobie tempo pracy, bo tutaj w kwestii zmiany szkoły - nic się nie zmieniło. Tkwię w jednym i tym samym miejscu 10 rok. Tylko zrobiłam krok wyżej z gimnazjum. Ba, krok niżej bo klasę przenieśli mi na dół. Mniejsza. I tak czas mijał jak mija szybko, u niego też chyba bez zmian. Jesień okazała się być niezwykle ciepła pod względem temperatury, a to zawsze ma duży wpływ na to jak się czuję. Przyszła zima. I w zasadzie ciężko było ją nawet zauważyć, bo śniegu ni widu ni słychu, a jak na dziś dzień termometr wskazywał 10*C to ja dziękuję bardzo. Powodów do narzekania nie mam.

Dokąd w ogóle zmierzam lejąc tak sobie tę wodę? Do dnia dzisiejszego. Coś mnie dzisiaj tknęło, ukłuło wręcz. Szczypały mnie myśli, przeróżne, już w zasadzie od miesiąca. Po uczucie samotności w trakcie ferii, zdanie sobie sprawy z uzależnienia od kontaktu z ludźmi, gdzieś tam nawet na tyłach siedziało zakurzone już jedzenie i wszystko co się z tym je.
Kiedy tak przychodziły styczniowe i lutowe (?) wieczory, zastanawiałam się, co tak właściwie ma sens. A może co tego sensu nie ma. Oklepany temat jak 150, ale gryzie mnie w środku niemiłosiernie, zatem dajmy się bestii wyszaleć.

Odkąd zerwałam ze swoim drugim chłopakiem (o nie, sprawy miłosne, zakładajcie maski), zaczęłam bardzo obserwować ludzkie zachowania. Wyciągnęłam sporo lekcji po tych dwóch niemiłosiernie niedojrzałych i z perspektywy czasu - komicznych związków. Ale to też ważne. Ważne żeby w głowie zostało trochę po każdej sytuacji jaka nas w życiu spotyka. I posiadając trochę więcej rozumu niż wcześniej, jak wspomniałam, bardzo zaczęłam obserwować ludzi. Nie mam wpływu na to, że może w moim życiu pojawić się ktoś nowy. A jak jest ktoś nowy, to trzeba się wybadać, poznać i oswoić. Taka kolej rzeczy. Z tyłu głowy mając model zachowań jakie negatywnie odbiły się na moim zdrowiu - takich ludzi staram się unikać. Albo może nawet nie tyle co unikać - nie próbować jakkolwiek przechodzić przez drzwi, wchodzić na korytarz i tak iść tym korytarzem, wlec się nawet, w głąb relacji. Bo przecież możemy nadal miło i przyjemnie rozmawiać na progu, czyż nie?

I tak oto dochodzimy do dnia dzisiejszego, w którym to popchnięta pewnymi zachowaniami pojawiam się na blogu we własnej osobie. Można powiedzieć, że jest to ostatnia deska ratunku (chociaż mam swój Żółty Zeszyt, który wie więcej niż nawet ja sama), tutaj mogę być ja i cała reszta anonimowych osób na świecie jakie mają możliwość przeczytania moich wypocin.
W moim życiu niedawno pojawiła się nowa relacja. Dosyć dynamicznie się rozwinęła, zbyt dynamicznie, ale całe szczęście dało się ją lekko wyhamować. Przynosi mi bardzo dużo radości - bo właśnie o to chodzi. Jeżeli nie jestem do niczego zobowiązana, nie wzięłam na swoje barki odpowiedzialności - cóż więcej oprócz szczęścia mi potrzeba?

Właśnie tu pojawia się pewien problem. Możliwe, że nie jest on tak ogromny, jaki mógłby być gdybym nie miała takiego myślenia jak dziś, ale jednak jest. Bo pomimo zasad jakie sobie przyjęłam, pomimo zmiany myślenia o 180 stopni, pomimo tego, że cieszę się z każdego dnia, z każdej małej rzeczy i doceniam piękno tego co mnie otacza - pomimo tego wszystkiego dalej tkwi we mnie fraza "przejmuję się".
Nie tak silna jak kiedyś, nie tak wyniszczająca. Ale "przejmuję się" jest obecne i nie będę się go wypierać. To samo tyczy się "zależy mi". Możliwe, że jedyne co mi pozostaje to poddać się temu, przy jednoczesnym zachowaniu zdrowego rozsądku. Bo co innego mogłabym zrobić - całkowicie się wycofać, a może tylko odrobinę postawić nogę za progiem drzwi? Nie lubię iść w coś 'tylko trochę''. Daję z siebie wszystko. W tym przypadku? Nie mogę. Nie wiem.

Skończyła mi się woda. Flaków nie mam, a makaron nawinęłam cały. Tylko kto go teraz zje?


Mam takie skryte marzenie bywać tu częściej, jednak niczego sobie nie będę obiecywać. Tak jak z treningami - nie mówię "jutro poćwiczę". Nie poćwiczę jutro. Wstaję i biorę się za to teraz, jak tylko mam ochotę. Tak samo z blogiem. NIe napiszę ''jutro'', ''za tydzień''. Napiszę teraz, bo teraz mam na to ochotę.

Jako dodatek, coś nowego może co urozmaici ten beznamiętny i egzystencjalny post - dorzucam wiersz wykreowany prze mnie. Interpretacja dowolna.

***

Wszędzie słychać czego nam nie wolno,
A co powinniśmy.

Czego nie możemy, a co jest nam nakazane.

Doceniam taki obrót zdarzeń,
Jednak wolałabym się nie obracać,

Usiąść i pomyśleć.

Dajcie mi się chwilę zastanowić.

Kiedy tak siedzę,
Pytam się siebie - co mnie tak naprawdę obchodzi?

Obchodzę różne święta.
Obchodzę kwiatki na grządkach, co by ich nie podeptać.
Obchodzą mnie ludzie jak im stoję na przejściu.

Ale oni nie do końca mnie obchodzą.

Mogę się obejść bez tego i owego,
Gdy przychodzi co do czego
Coś mnie jednak obchodzi.

Może to Ty, nie nakazujesz i nie zabraniasz,
I nie mówisz co powinnam, a czego mi nie wolno.

I tak razem obracamy się wśród ludzi,
Którzy nas nie obchodzą.

***

Komentarze

Popularne posty