Przemyślenia #4 - Jak nie zwariować?

No witam!
(Wowowo nie szalej tak - to już czwarty post z tej serii - cud się stał!)
Śmieję się tylko :D. Marzec biegnie jak szalony... na dziś miałam zaplanowany trochę inny post, ogólnie na ten cały weekend, bo mam wrażenie, że zdjęć jest około 100, a żeby to jeszcze wszystko opisać i posklejać ładnie - no ze trzy dni by mi to musiało zająć. Zważywszy na to, że weekend niestety był dosyć pracowity, a ja swojego laptopa odzyskać normalnie nie mogę, to musicie zadowolić się takim a nie innym postem. Co nieco dla tych co lubią sobie poczytać o moim iście interesującym życiu :>.

W piątek ruszyłam tyłek i dałam się wyciągnąć przyjaciółce na miasto. Przyszła do mnie na podwórko z dwoma kolegami... w tym z moim crushem. Ah jak ja nienawidzę tego słowa - no mam crusha, nie ukryję tego XD. Ale to bardziej... hmm... zauroczenie z wakacji? Darujmy sobie szczegóły. Poszliśmy sobie na rynek, potem zostałyśmy tylko my dwie - no i co? Jedzenie! Nie mogło być inaczej - naleśnikarnia :>. W ogóle jeśli już jesteśmy przy moim ULUBIONYM temacie jedzenia to ostatni tydzień był bardzo... bardzo cheat. Zaczęło się niewinnie od cukierków z okazji urodzin no i w piątek, gdy przyszłyśmy spowrotem do mnie, skończyło się na czekoladkach merci, w szkole na babeczkach z okazji dnia kobiet... ale piątek był mimo wszystko bardzo udany. Oglądałyśmy taniec z gwiazdami żeby się pośmiać, jadłyśmy - jak za dawnych czasów. Ostatnia rzecz dotycząca jedzenia i piątku - stwierdziłam, że jak szaleć, to szaleć. Odnalazłam w szafie schowane na czarną godzinę jajko z niespodzianką i podzieliłam się z Zuzią na pół. Czemu pisęe właśnie o tym? Nie dość, że było cholernie słodkie, to jeszcze czułam na języku proszek (?). Naprawdę. Po trzech miesiącach na odwyku, wszystko co teraz zjem, wszystkie smaki i odczucia trafiają do mojego mózgu ze zwiększoną siłą... psychicznie ciężkie do zniesienia XD. 

Sobota również minęła bardzo miło i chyba najbardziej pracowicie z całego weekendu. Rano miałam lekcje muzyki i powiem Wam, że osiągnęłam coś dla mnie niewyobrażalnie niepojętego (moja składnia przeraża) - byłam przy tablicy przy dominancie septymowej z przewrotami w tonacji B-dur i uwaga uwaga... wszystko napisałam dobrze. Co najlepsze, pisałam na tej tablicy i wiedziałam dlaczego tak piszę, i dlaczego to jest dobrze. Czarna magia? Teraz czysta przyjemność.
O 16 pojechałam na tajne spotkanie projektowe ,,Biba u Lidki’’. Grupa pięciu dziewczyn miała za zadanie nagrać audycję radiową trwającą minimum sześć minut na temat - Czego wstydzą się gimnazjaliści? Ciężka sprawa powiem Wam. Pierwsze dwie godziny jadłyśmy i śmiałyśmy się jak głupie zamiast nagrywać - typowe, czyż nie? Potem żeby nagrać trzy minuty czegokolwiek zajęło nam to z godzinę conajmniej i skończyło się na tym, że w domu byłam chyba o 22 albo 21... ale podołałyśmy :D. (Pominę fakt grania na czas, suchar tygodnia w środku naszej audycji i śpiewanie, że minęła godzina szósta w naszym radiu XD). Najadłam się za dziesięć osób, czyli standard. Ciąża spożywcza od razu, nie mogłam wejść po schodach. ‚Umiar’ to chyba jeszcze słowo niepojęte dla mojego mózgu. Ale nie poddaję się. Kiedyś nauczę sie ‚nie przesadzać’... nie iść ani w prawo, ani w lewo. Prosto. Najważniejsze żeby nie popadać ze skrajności w skrajność, tak?

No i mamy niedzielę. Dzień leżenia brzuchem do góry. Pogoda idealna, niesamowicie ciepło jak na początek marca. (A podobno ujemna temperatura ma jeszcze u nas zawitać - tfu, o zgrozo!). Mama zaprosiła mnie po obiedzie na spacer, ale dzisiaj czułam się tak źle po tym całym jedzeniu, że przeszłyśmy kawałek osiedla i musiałyśmy wracać. Fizycznie było mi ciężko, wszystko robiłam dziś tak wolno...  do tego jeszcze było mi gorąco. Już nie wspomnę o pogorszeniu się cery. A to wszystko przed czekoladę. Ja najzwyczajniej w świecie NIE MOGĘ. Nawet jeśli nie mam wyrzutów i czerpię przyjemność z jedzenia... potem jest już gorzej fizycznie. Ktoś zaczyna ze mną od jutra? :D (No ja zaczynam zawsze w niedziele - taka tradycja chyba.) Teraz właśnie siedzę sobie w pokoju na łóżku i piszę. Relaksuje mnie to. Nie mam najmniejszej ochoty odwiedzać snapa, facebooka czy instagrama... dobrze się czuję słuchając muzyki i opisując te mniej lub bardziej interesujące fakty z życia. 
Większość niedzieli spędziłam nad lekcjami i jestem z siebie dumna, bo zrobiłam wszystko aż do czwartku łącznie ze znienawidzonym przeze mnie wosem. (Teraz właśnie powinnam zakuwać angielski ale cii :>). Oglądałam też  mój ulubiony ostatnio serial (nie, to nie AHS)... TUM DUM DUM MOŻECIE SIĘ ZACZĄĆ ŚMIAĆ - My Little Pony. O TAK XD. Tak mi jakoś to MLP weszło, kupiłam sobie nawet trzy saszetki z kucykami... nie bijcie. Wracałam z angielskiego na pieszo i stwierdziłam, że czemu by nie zachaczyć o market. No i tak jakoś trzydzieści złotych trzymane za obudową telefonu na zaś, poszło na trzy saszetki. Ale jaka to była radość! :> R a z   m o ż n a. Balans i równowaga w zabawkach i diecie. XD Zbierałam owego czasu kucyki pony, ale to jak miałam sześć lat i to były te z serii Ponyville, miałam nawet jeden domek... gdzieś to leży jeszcze na strychu. Sama nie wiem czemu to oglądam - wszystkie te kucyki są bardzo denerwujące... oprócz Apple Jack - to chyba moja ulubiona postać).  No skoro inni oglądają sobie jakieś amerykańskie seriale dla nastolatek - ja mogę oglądać kucyki. I koniec kropka. 

Co do lalek - Cloé ma się bardzo dobrze. Znalazłam jej nawet koleżankę - moja stara i jedyna Fluttershy z Equestria Girls. Miałam ująć to w innym poście, ale nie wytrzymam chyba i muszę się Was zapytać jakie obitsu będzie bardziej pasowało mojej lali. Chciałabym zmienić jej ciałko z normalnego na obitsu 27 cm, chyba o biuście M, tylko teraz czy kolor naturalny czy ten jaśniejszy? Mam wrażenie, że jaśniejszy, bo ma bardzo bladą karnację, ale jeśli ktoś się na tym zna (bo ja jestem w tym kompletnie zielona, mimo że sporo czytam i staram się śledzić wszystko co dotyczy Pullip... możliwe też, że poprzekręcam jakieś nazwy w mojej wypowiedzi i wyjdę na niedoinformowaną, ale no trudno) to chętnie wysłucham jakiejś dobrej rady. Z zakupem mi się nie spieszy - fundusze nie pozwalają, ale chciałabym wyrobić się z tym do wakacji żeby móc robić zdjęcia bez ograniczeń ruchowych lalki. Z tego co wiem z obitsu pracuje się łatwiej niż ze stockowym ciałkiem lalki. (O, właśnie... muszę przebrać moją Cloé, bo już tydzień ma te same ubranka i powoli jej koszulka przestaje mi się podobać. :D). Ubrania dla niej zabieram Barbie i My Scene, ale od tej pierwszej często są... za różowe. Moja Cloé nie wytrzymałaby w takiej ilości różu i brokatu dlatego ma teraz czarną bluzę, błękitny T-shirt z napisem i jeansową spódniczkę spiętą spinaczem - trzeba sobie jakoś radzić jak się ma tak wąziutkie biodra. 

Za pięć dni mój starszy brat będzie miał już lat osiemnaście... jeju. Stary koń z niego, jak ten czas szybko leci... przyjeżdża rodzina, jedziemy na wspólny obiad. Uwielbiam takie chwile. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Teraz tylko pozostaje jedno pytanie - jeść tort, czy nie jeść? :D

Co do tematu lalek, bo w sumie do spania mi się nie spieszy (chociaż jeśli chcialabym umieć ten angielski, to jutro znowu pobudka o szóstej), to mogę coś jeszcze sklecić. Szuflada pod łóżkiem, najbardziej bajkowa i magiczna, zastawiona jest szafką nocną. Czy to dobrze, czy źle, nie wiem. Pewnie domyślacie się, że chodzi o panienki i panów z baśnioceum Ever After High. Jedna z piękniejszych serii lalek jakie kiedykolwiek zostały wydane. Dzieci najslynniejszych postaci z bajek, trud wyboru swojego przeznaczenia, decyzje, które miały zaważyć na przyszłości bohaterów. Gdzie to jest? Pytam się, gdzie to się wszystko podziało? Najbardziej fascynująca mnie historia dwóch sióstr( która swoją drogą nigdy nie została w żaden sposób ukazana, dlatego właśnie interesowała mnie najbardziej), przecudowny kontrast pomiędzy córką Śnieżki, a potomkinią Złej Królowej. Zakazany i niezgodny z przeznaczeniem romans przyszłego Kopciuszka z przystojnym myśliwym. Tajemnicza przeszłość rodziców zakapturzonej dziewczyny z lasu... mogłabym tak wymieniać i opisywać każdego bohatera... każdy z nich miał w sobie magię, coś niepowtarzalnego. Każdy z nich opowiadał nam zupełnie coś innego. Ja, gdy pierwszy raz napotkałam na swojej drodze Ever After High byłam oczarowana tajemniczością serii. Tak właśnie - tajemniczością. Dla mnie była to zupełnie nowa historia, nowy rozdział. Poznawanie się z serią, z bohaterami. Wybieranie tego ulubionego, tego którym chce się być. W moim przypadku była to Apple White. Nie mam pojęcia czemu - szczerze nienawidzę jej przesłodzonego charakteru, ale bardzo szanuję jednocześnie. Uwielbiam ją z sentymentu. No i za iście bladą twarz i piękne blond włosy. Moja przyjaciółka była Raven. Kruczoczarne włosy, oczy pełne głębi, buntowniczy charakter. Po prostu idealna Raven. Może Wam się wydawać, że piszę teraz zbędne rzeczy, że przecież wszyscy dobrze wiemy jakie Ever After High było. Ale dla mnie taka refleksja nad tym wszystkim jest czymś więcej niż tylko zwykłym akapitem, zbiorem nieznaczących słów. Moją pierwszą baśniową lalką była Blondie Lockes. Nie mam pojęcia czemu, skoro od samego początku podobała mi się Briar. I z charakteru, i z wyglądu. 150zl wydane w smyku na ostatnią sztukę córki Złotowłosej były najlepszą decyzją jaką podjęłam. Zakup książki również okazał się dobrym rozwiązaniem. Pamietam dobrze starą stronkę EAH, na której miałam swoje konto. Byłam AppleProncess6665... tak mi się przynajmniej wydaje. Miło wspominać. Prowadziłam z przyjaciółką typową fanowską stronkę na facebooku o EAH, wiecie, z kolarzami, nowinkami... tam też pojawiła się moja pierwsza ‚profesjonalna’ sesja Apple White. Od samego początku wiedziałam, że to wszystko nie będzie trwało wiecznie. Coś się kiedyś stanie, chociażby to, że lalki basic staną się niedostępne. Co mamy teraz? Nic nam nie zostało. Prawdziwi fani i kolekcjonerzy zostali, że tak powiem ,na lodzie’. Przynajmniej ja się tak czuje. Może wszyscy to już dobrze wiedzą i zdają sobie sprawę co się już zdążyło wydarzyć ale... ja cały czas jestem zła. Może nie jest to rzecz, która niewiadomo jak bardzo zaważyła na moim życiu. Może nawet wcale. Ale hej - to jednak coś znaczyło, było dla mnie ważne. Ludzie zniszczyli na nowo odrodzony swiat starych baśni, zniszczyli tajemniczość postaci, zniszczyli piękno i wyjątkowość jakichś... ‚zwykłych zabawek’. No nie takich zwykłych. Zgodzę się - lalki nie były nigdy idealne. Nie były to kolekcjonerskie sztuki za pół tysiąca, ale każda z nich była piękna. Miały detale, śliczne akcesoria, czasem zdarzały się łysiny, czy wypadające włosy i nasze ulubione kupy klejogluta, ale fryzury mimo tego były oszałamiające. Nie ma tego już. Niemądra rzecz - zawsze czytam ostatnie zdanie książki. Teraz wolałabym nie wiedzieć jak skończył się ostatni rozdział, w zamkniętej szufladzie pod łóżkiem. 

Lecę do spania, możliwe, ze dokończę sobie odcinek MLP. Trochę przez tę refleksję wpadłam w dziwny mood, na słuchawkach Lana Del Rey- Art Deco. Jutro nowy dzień. Każdy dzień może być lepszy od poprzedniego, tylko trzeba chcieć. 
Do następnego!

Komentarze

Popularne posty