Niebo pełne gwiazd
Tytuł jak znalazł. Wprost adekwatny do tego co widziałam.
Witam!
Za mną dwie noce poza domem, ale natchniona wrażeniami z jednej z nich postanowiłam się tu najzwyczajniej w świecie rozlać. Wnętrze rzecz jasna.
Od czego by tu zacząć... od początku. Ostatnio moją specjalnością okazało się organizowanie domówek dla mniej lub więcej dziesięciu osób. Wiecie, prawie wypisz wymaluj american party, ale jednak w naszym stylu. Za wiele tych imprez też nie było bo jedna z okazji dnia dziecka i urodzin naszego kolegi, a druga ku uczczeniu wyników rekrutacji do szkoły. No ale tak czy siak obie domówki wszystkim się raczej podobały. Sporo się na nich działo, wyobraźcie sobie jak ciężko było położyć tych wszystkich ludzi żeby każdy miał gdzie spać. Ja nie spałam.
Jako, że moje pokłady energii do robienia spędów się wyczerpały, nasz kolega postanowił zorganizować namioty. Najtrudniej było zebrać ludzi, ale tak jest zawsze w okresie wakacyjnym. Kogoś nie ma, ktoś nie może, komuś się nie chce. No i summa summarum uzbierała się nas piątka - dwie dziewczyny (ja i kochana Kamilka) i trzech chłopaków z planu (wybaczcie - informacje o tej organizacji muszą pozostać tajemnicą państwową). Dość, że byliśmy połową stałej imprezowej paczki. No i super.
W dzień namiotów czyli w piątek, okazało się, że pogoda do takich atrakcji się nie nadaje, więc zostaliśmy przy wersji samego grilla i zabawy na świeżym powietrzu. Na szczęście było wystarczająco ciepło na krótkie spodenki, więc to jak najbardziej na plus. No i zabawa się zaczęła. O 18 spotkaliśmy się na ogromnej działce, był biały, biegający dywan, który wabił się Riko, rosły maliny, bramka do piłki nożnej (stała, a nie rosła), siatka, czego chcieć więcej do udanego spotkania ze znajomymi?
Zjedliśmy pyyyyszne jedzonko (ciasto ze śliwkami - raj dla kubków smakowych), siedzieliśmy na podwórku, śmialiśmy się i rozmawialiśmy 'o starych karabinach'. Przez chwile coś zaczęło kapać na nos, ale byłam przekonana, że minie i miałam rację. Później chłopcy, jak to chłopcy, postanowili, że sobie pograją w nogę, więc Kamila i ja robiłyśmy za dwa słupki. Dobrze, dobrze - kopnęłyśmy w te piłkę parę razy, nie ma tego złego. Ja do piłki nożnej niestety mam uraz po tym, kiedy pewnego dnia owa piłka po kopnięciu zamiast polecieć o hen daleko, poleciała w moją twarz. To właśnie ja - mistrz piłki nożnej.
Kiedy zaczęło się robić ciemno, wróciliśmy do stołu, nasz mistrz gitary był w swoim żywiole, więc mieliśmy coś w rodzaju 'śpiewania przy ognisku'. Zrywaliśmy się z krzeseł na swoje chwile chwały, gdy tańczyliśmy jak dzicy do piosenek z lat 80-tych i próbowaliśmy robić figury akrobatyczne. Później zamuleni siadaliśmy do stołu i tak w kółko. Nawet przeszliśmy potyczkę z instaxem, który miał niestety jeden wkład i trzeba było 10 razy pozować do zdjęcia zanim zobaczyliśmy wysuwającą się kliszę. Pozowanie to nie taka bułka z masłem.
Około godziny 1 w nocy zabraliśmy koc i ułożyliśmy się na trawniku. Warto wspomnieć, że byliśmy na wsi, zero świateł, zero sąsiadów, niesamowita pustka. I wtedy zaczęła się cała magia.
Kiedy tylko chmury się rozeszły naszym oczom ukazała się paleta niezliczonych świateł. Obraz jaki wszyscy oglądaliśmy - chyba nie potrafię go opisać słowami. Fragmenty drogi mlecznej, konstelacje, miliardy mrugających kropek. To były widoki, których nie zapomnę do końca życia. Pierwszy raz oglądałam morze spadających gwiazd, które jak strzały, albo ostrze noża rozcinały ciemność. Niesamowite. Niesamowite jak grupa szesnastolatków leżących z głowami na trawniku potrafi ekscytować się obłędem kosmosu. Gdy tylko cokolwiek przelatywało, wszyscy krzyczeliśmy, podrywaliśmy się z miejsca i wskazywaliśmy palcami na usiane diamentami niebo. Rozmawialiśmy o przyszłości. O przeszłości. O podróżach w czasie. Życiu i śmierci. O tym, że swoim dzieciom i wnukom będziemy opowiadać historie, kiedy to w nastoletnim wieku, zajarani jak pochodnie, podziwialiśmy kosmos. Wakacyjny, chłodny wiatr i ciarki na naszych ciałach. A nad nami - niebo pełne gwiazd.
Tutaj w zasadzie powinnam urwać i zostawić was z pięknością jakiej nie dostrzegamy na codzień. Z czymś, co wydaje się być tak zwyczajne. Jest sobie, po co się nad tym zastanawiać. Dopóki nie wchodzi nam to z butami w interesy? Lata i powiewa. Ale może jednak warto czasem położyć się na trawniku pod rozgwieżdżonym niebem życia i spojrzeć na nie z innej perspektywy. Może warto zauważyć, że drobne mrugające światełko tworzy nam jedną, ogromną całość, która zapiera dech w piersiach. Że z takich małych punkcików tworzy się magia. I z takich drobnych chwil tworzą się wspomnienia. Z banalnych sytuacji możemy wycisnąć soki prawdziwego szczęścia. Bo nam się wydaje, że potrzeba jest wiele. Ale co jeśli wystarczy tylko niebo pełne gwiazd?
Około godziny 3 zawinęliśmy się do domu i poszliśmy spać w różnych przedziałach czasowych, gdyż atrakcja - komputer poszła w ruch. Miałam ten zaszczyt i pierwszy raz grałam w CS:GO.
Rano zjedliśmy śniadanie i rozjechaliśmy się do domów.
Nie jestem w stanie wyrazić słowami jak czułam się później, kiedy już dotarło do mnie, że na własne oczy widziałam magię.
Nasza piątka na tym jednym kocu, kupa śmiechu i genialnie spędzony czas.
Niech te wspomnienia na zawsze pozostaną w mojej pamięci, a tutaj, gdy będę wpadać - odświeżę je sobie trochę. Pamiętajcie, żeby doceniać małe rzeczy.
Nawet tak małe, jak gwiazdy na niebie.
WOO, nic Tylko pozazdrościć. Pozdrawiamy Cały PP
OdpowiedzUsuńWidzę w Twoich słowach odbicie moich myśli po obozie w Bieszczadach. Chwile spędzone z grupą znajomych pod gołym niebem na rozmowach o wszystkim i niczym. Wspólne podziwianie otaczającego nas świata.
OdpowiedzUsuńNiesamowite jest to, jak wiele można zobaczyć wokół siebie otwierając oczy na piękno tego, co na codzień zostaje często zapomniane w biegu życia, nieustannej ludzkiej pogoni.
Miło zajrzeć w stare kąty. Stęskniłam się za Twoim blogiem. Czuję coś pomiędzy znalezieniem pary ulubionych, wygodnych kapci w odmętach szafy a odkryciem ciastek w puszcze w poszukiwaniu guzików. Będę zaglądać częściej.
Pozdrowionka :)